Niedziela, 4 października 2015
Tour de Tatry + Bonusy
Niedziela rano pora ruszyć cztery litery i wybrać się na rower. Pakujemy rower z Dawidem przed piątą rano i jedziemy do Olka zapakować jego rower, cel na dziś Zakopane, droga mija szybko i bezproblemowo. Docieramy pod kościół na Krzeptówkach, zahaczamy jeszcze o Żabkę i wracamy na przykościelny parking. Marcin z Grześkiem dojeżdżają po kilkunastu minutach, gdy my już przygotowaliśmy rowery i załatwili najpilniejsze potrzeby, zostało jedynie przebrać się w bardziej odpowiednie stroje i ruszyć w trasę.
Start wycieczki przed 9 dokładnej godziny nie pamiętam, ruszamy najpierw na centrum, aleje 3 maja rondo niedaleko skoczni i odbijamy na wschód rozpoczynając delikatną wspinaczkę w kierunku przejścia granicznego na Łysej Polanie. Podjeżdżanie bardzo miło mnie zaskoczyło, jechało mi się dobrze i lekko, na rondo dotarliśmy w dobrych nastrojach, trzeba było jechać po delikatnie wilgotnym asfalcie.
Zjazd do przejścia granicznego początkowo idzie szybko zero samochodów tylko asfalt i my, niestety bliżej Łysej Polany pojawił się na horyzoncie korek samochodów, więc trzeba było wyprzedzać każdą wolną powierzchnią. Gdy skończy się zjazd można spodziewać się podjazdu, kolejny podjazd o delikatnym nachyleniu również przebiegał sprawnie, lecz już delikatne oznaki zmęczenia zaczęły się pojawiać. Po krótkiej wspinaczce nastąpił dłuższy zjazd, chwila po płaskim i kierownicy mówią żeby skręcić w prawo widzę jakiś podjazd oni mówią żebym zluzował bo czeka mnie 50 km podjazdu, to był bardzo skuteczny argument :D
Podjazd nie podjazd, ciągle w górę ale bez przesady, jechać trzeba, lecz z każdym kilometrem podjazd staje się coraz bardziej odczuwalny. Po dłuższym czasie docieramy pod jakiś hotel na małej górce, Dawid mi pokazuje piękne widoki które nam towarzyszyły już od dłuższego czasu, pod szczytami świeci piękne słońce, tam mniej więcej jedziemy :D Aha :D 6.5 kilometra i ponad 500 m w pionie super i tak będę zamulał, więc ruszyłem pierwszy i tak mnie złapią, dogonią wyprzedzą i zaczekają na szczycie, gdy dojechałem pod jezioro warto było powalczyć na podjeździe, co prawda asfalt to jedno wielkie nieporozumienie, ale widoki, krajobrazy, skały wodospad i panorama cudowne. Silnie wiało koło hotelu więc kilka zdjęć i zjeżdżamy w dół, ciągłe hamowania przez przepusty i dziury w drodze, ręce od trzymania manetek już bolały.
No to jedziemy dalej w kierunku na Stribskie Pleso, tam czeka nas kolejny podjazd pod jezioro, u podnóża Olek decyduje że nie walczy z podjazdem zaczeka na nas na dole, a my walczymy, ruszamy pod górę Marcina zaczynają łapać skurcze, przynajmniej miałem z kim jechać bo reszta pognała do przodu. To jezioro było równie urocze, a może nawet bardziej bo roślinność docierała bliżej brzegu, a bliskość ścianek skalnych również była odczuwalna, gdzieś tam zaraz są Rysy i Popradzki Szczyt. W między czasie Olek dzwoni że czeka już w Stribskim Plesie koło jakiegoś parkingu. Na podjeździe pod miasto towarzysze mi odjechali i nie wiedziałem do końca gdzie jechać :D Miasto jedna droga przez centrum a ja nie wiedziałem gdzie oni są :D Nagle zobaczyłem Olka to byłem spokojniejszy, zatrzymujemy się na posiłek pod skocznią.
Zjazd ze Stribskiego bardzo długi i szybki Grzesiek gubi bidon i dość długo nas goni, dopiero dogonił nas gdy zaczekaliśmy pod Autostradą. Przed nami płaskie kilkanaście kilometrów wędrówki, a później mówią że mocny podjazd, ciągnący się z 10 kilometrów. Na początku trzeba tam dojechać, a więc kręcimy po płaskim po długim czasie pojawiają się delikatne fałdki, a więc wiem że zaraz będzie ciekawiej. Gdy dojechaliśmy do podjazdu nic nie zapowiadało tego co się później wydarzyło, jadąc jechało mi się coraz gorzej, nogi nie miały mocy, kondycyjnie też wydawało mi się kiepsko, więc się zatrzymałem by złapać oddech, Dawid z Marcinem wrócili do mnie reszta pojechała. Po chwili ruszam dalej przejechałem może kilkaset metrów i powtórka, później sytuacja się powtarza, chłopaki mówią że widzą już koniec wspinaczki. Po chwili jak już się zbieramy dojeżdża do nas jakiś kolarz który czeka na kolegę. Razem jedziemy do góry tam czeka Olek z Grześkiem. Teraz długi zjazd i kolejne płaskie tereny. W jakiejś miejscowości zjeżdżamy się i jedziemy razem, jakiś drogowskaz na Tatry skręcamy w prawo, ja zaczekałem na Grześka który skoczył do sklepu a reszta pojechała, myślałem że zaraz zaczekają, dlatego jechaliśmy a ich nigdzie nie było, zaczynałem się zastanawiać czy nie przegapiłem jakiegoś skrzyżowania. Po dłuższej chwili wspomniany podjazd po dziurawym asfalcie, po drodze zauważam obok drogi górską rzeczkę więc zaopatrzam się w wodę i jadę dalej.
Powoli robi się już ciemno włączam lampki i doganiam Grześka, razem jedziemy przed siebie nie wiedza gdzie jesteśmy, Dawid mówił żeby jechać główną drogą więc tak robiliśmy. Gdy już się niepokoiłem zapytałem przechodzących tubylców czy dobrze jedziemy, okazało się że dobrze 300 metrów dalej czekał Dawid z Marcinem. Długo z nimi nie ujechałem bo pojechali swoim tempem pod górę, ciemno już się zrobiło, a mnie jakby wróciły siły, może nie czuje się jak nowo narodzony ale jechać można pod górę nawet, doganiam Olka i Grześka i wspólnie docieramy do granicy tylko o moim oświetleniu. Po Polskiej stronie Olek wpada na chwile do sklepu i ruszamy dalej. Droga się dłużyła, gdy już miałem nadzieje na zobaczenie samochodu światła zniknęły i jechaliśmy jakby na odludziu tylko droga my i dzicz. Chyba po około 20 minutach docieramy do samochodu poczułem ogromną ulgę. Uff jak dobrze koniec na dziś. Widoki na trasie bajeczne, pogoda nam się bardzo udała, wszyscy wrócili cało i zdrowo do domu. Niektórzy z obtarciami inni osłabienie jednak szczęśliwi. Dzięki za wspólny wyjazd. Sorki za moją niedyspozycję.
https://www.endomondo.com/users/4121522/workouts/6...
- DST 226.77km
- Czas 11:38
- VAVG 19.49km/h
- VMAX 73.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Kalorie 11149kcal
- Podjazdy 3882m
- Sprzęt HARD ROCX ROADRIDE 50
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj